Pleszka z rudzika
Poważnie zastanawiam się nad swoim zdrowiem psychicznym. Najpierw myślałem, że to świat zwariował, ale jak wszyscy wydają ci się niespełna rozumu – powinieneś zastanowić się nad samym sobą. Słuchajcie, co mi się przydarzyło! Latam sobie po krzaczkach, już się tu całkiem zadomowiłem, tu motyle jajko skubnę, tam kosarza za nogę ucapię… Aż tu nagle podlatuje do mnie nieznajomy kowalik i odzywa się w te słowa: „Przepraszam szanownego pana, ale kiedy pan zamierza w pleszkę się zmienić, bo mi się do wiosny zaczyna cknić?”. Uśmiechnąłem się uprzejmie i bąkam coś w stylu: „Już wkrótce, już wkrótce, drogi panie”. Tymczasem rozglądam się ukradkiem, gdzie by tu nogę dać, bo wiadomo, z wariatami się nie dyskutuje. Ale podziękował, uśmiechał się i poleciał. Wieczorkiem chciałem na zachód słońca popatrzeć, miejsce zająłem z widokiem na morze i się relaksuję. A tu nagle zza skały wytacza się grupa takich łysych z grubym karkiem… ścierwniaki, czy jakoś tak. Popatrzyli na mnie takimi małymi przekrwionymi oczkami i jeden zaczyna bełkotać: „Zobaczcie, rudy! Jeszcze mu nawet morda nie zaczęła czernieć!”. A drugi do mnie: „Zmieniasz się w pleszkę, albo wpie…!”. Niewiele myśląc, dałem w długą… ale mnie nie gonili. To mnie jednak już ruszyło. Chodzę, dumam, nagle mimochodem słyszę taką rozmowę: „Mamo, kiedy wiosna będzie, chcę już wiosny!”. A mama na to – uwierzycie?! – „Cierpliwości kochanie, cierpliwości, jeszcze się rudziki w pleszki nie zaczęły zmieniać”. Wróbel, ratuj przyjacielu, bo oszaleję!
Tekst: dr Jarosław K. Nowakowski