Rudzik Remus

Rudzik Remus

Kwiecień plecień

Rany Julek, zima wróciła. Wczoraj zlądowałem na Kaszubach, na samym południu. Światła Kościerzyny na północy widzę, do domu jeszcze z 50 kilometrów, ale radość mnie już rozpiera. Tylko to lodowate powietrze uczucia studzi. Do rana było jeszcze kilka godzin, wiec przycupnąłem na wywalonej karpie świerka, spuszyłem pióra i czekam. Rano szok – wokoło śniegiem przyprószone, słońce wstało, ale cieplej się nie zrobiło, północny wiatr przenika aż do kości. No nic, myślę, zimno, nie zimno, trzeba w rodzinne strony wracać. Poderwałem się i skrzydłami co sił wiosłuję, ale co ja do przodu, to prawie tyle samo wiatr do tyłu. Nad otwartym polem się znalazłem, a tu jeszcze gorzej. Jakieś gospodarstwo widzę, wiec na dachu przysiadłem i się trzęsę. Nagle patrzę, a tu wielkie stado drozdów pruje na południowy zachód. Na południowy zachód!! A za nimi zięby suną. Myślałem, że ich nawigacja zawiodła, więc krzyczę, żeby zawracali. A oni, z góry, żebym się z nimi zabierał, że epoka lodowa nadchodzi i oni do refugiów wracają. Jakie refugia? Nic nie rozumiem.

Tekst: dr Jarosław K. Nowakowski

2+