Stach
Mówiłem, że słońce może zaszkodzić! Staszek – syn Trzcinniczków jakoś się uchował, ale no cóż, w pełni normalny nie jest. Ciągle głodny, drze się z siłą trzech, a może czterech pełnych lęgów, a i niewątpliwie akromegalik jakiś, albo inny mutant. Trzcisław i Trzcinka ani chwili wolnej nie mają, tylko pchają w tę czeluść bez dna kolejne muszki, mszyce, gąsieniczki i wszystko, co im pod dzioby podlezie. Ostatnio pełne siedemnaście godzin od bladego świtu do ciemnego zmierzchu uwijali się jak w ukropie, a Staszek nadal głodny. I tu muszę powiedzieć, że on jakiś niepodobny do rodziców. To, że urósł i w gnieździe się nie mieści, to jedno, ale jakiś taki szaro nakrapiany jest, jakby w marynarskiej koszulce… no i jeszcze to, że młodziaki trzcinniczków powinny absolutnie najdalej po dwóch tygodniach wylecieć z gniazda, a ten już trzeci tydzień kończy i wcale nie widać, żeby miał się usamodzielnić. To się Trzcinniczkom nieszczęście trafiło!
Tekst: dr Wojciech Nowakowski
Toż to dopiero pisklę, o akromegalii nie może być mowy, jeśli już to gigantyzm! Ale coś mi tu nie pasuje… Morze nie mutant, tylko podrzutek? Może, strach pomyśleć… kukułka!?
Aż zatwardzenia ze zgrozy dostałem!
To by się nawet zgadzało. W sławnym dziele Jana Sokołowskiego można znaleźć taki opis: „(…) mały nicpoń [czyli pisklę kukułki – przypisek pingwina] wykluwa się zwykle nieco wcześniej niż przybrane rodzeństwo (…). W pierwszych godzinach pisklę kukułki jest różową, niedołężną istotą (…) mniej więcej po 10 godzinach budzi się w pisklęciu pęd do wyrzucania wszystkich przedmiotów znajdujących się w gnieździe.” Dalej Sokołowski opisuje, że „ten mały i ślepy tragarz” bierze na grzbiet jaja i małe pisklęta gospodarza i targa je na plecach do krawędzi gniazda, żeby wyrzucić na zewnątrz. Taki był prawdopodobnie tragiczny los prawdziwych dzieci państwa Trzcinniczków.
Mówiłam, że nie mam z tym nic wspólnego! Wróbel, proszę odćwierkać publicznie wcześniejsze insynuacje!