Rudzik Remus

Rudzik Remus

Czy to Indie, proszę Pana?

Jak zapowiadałem, tak też i zrobiłem. Udałem się na Bukowo, żeby dowiedzieć się czegoś pewnego o przelotach ptaków w tym roku. Dolatuję, pierwsze sieci widać, więc walę prosto do namiotu obrączkowania. A tu straszne zamieszanie wśród człowieków, jeden książki wertuje, drugi zdjęcia jakiejś małej brązowej ptaszynie robi, trzeci nad „telefonem do przyjaciela” się zastanawia. Tymczasem ten, co wertował, za linijkę się wziął i mierzy. „Zaraz go puszczą” – myślę, ale jak skończyli mierzyć, to znowu zaczynają książki wertować, SMS-y słać, fotki robić… A potem dyskusja, ale w jakimś nieznanym mi języku: „Ale Kipp mały, ale druga do piątej, ale wcięcie, ale kantarek…” Najbardziej jeden taki brodaty perorował, nic nie zrozumiałem: „Jak 3,5 skoro 4,2?” – pyta – „i do tego 13, no góra 14, ale 17 – nie da rady!”. „Kiej czort?” – myślę. Grzybami się struli, czy co? A tymczasem od stołu wołają: „Szybciej, makaron stygnie”. Na chwilę się przestraszyłem, że brązowego jeść będą, ale nie, ci w obrączkarskim namiocie dalej mierzą, wertują, dyskutują. A jedno słowo, coraz częściej się w tej dyskusji przebija: „dumetorum”. W końcu jednym głosem zakrzyknęli „zaroślówka”, brązowego puścili i poszli jeść.

Brązowy na wierzbinie przysiadł, pióra otrząsnął i coś pod nosem mruczy. Podleciałem bliżej i słyszę: „Hare Kryszna, Hare Rama”. Chrząknąłem, ale ten dalej swoje: „Kryszna, Kryszna, Hare, Hare”. Więc grzecznie pytam: „Czy mogę jakoś pomóc?” Spojrzał na mnie takim nieprzytomnym wzrokiem i pytaniem na pytanie odpowiada: „Przepraszam szanownego pana, czy to Indie?” Myślę sobie: „W szoku jest, wszystko mu się pomieszało”. Ale dalej grzecznie: „Zapewniam szanownego pana, że nie. Skądże szanownemu panu to przyszło do głowy?”. „Bo strasznie gorąco”. Fakt faktem, żar się z nieba lał. Może to nie szok, tylko udar cieplny, bo dalej bredzi: „Ale Kazachstan już minąłem, prawda? Nie powie mi pan, że jesteśmy w Kazachstanie?”. „Ależ skąd, na pewno nie będę twierdził takich rzeczy. Z pewnością nie jesteśmy w Kazachstanie. Jesteśmy w Polsce”. Brązowy się zasępił „Polska, Polska? Nic mi matula nie wspominała. Pewnie jakaś prowincja Afganistanu. Zresztą mniejsza z tym. Czy szanowny pan” – znowu zwraca się do mnie – „mógłby mi łaskawie wskazać, którędy teraz do Indii?” Więc mu wskazuję kierunek, na południowy wschód. „To dziwne” – jeszcze bardziej się zasępił brązowy. – „Wydawało mi się, że stamtąd właśnie przyleciałem. Jest pan absolutnie pewien?”. „Absolutnie, do Indii tędy!”. Brązowy się po głowie podrapał lewą nogą i nagle zobaczył obrączkę: „A to co? Bransoleta! Musiałem drogę zmylić, bo na afrykańską wygląda. Na nodze noszona! Myślałem, że mnie zjedzą, a oni mi ofiarę złożyli! Dzicy ludzie. Hare Kryszna, Hare Rama…” Popatrzył znowu na mnie, jakby trochę zaskoczony moim widokiem, ukłonił się i mówi: „Bardzo dziękuję szanownemu panu za cenne wskazówki. Żałuję, że nie mam więcej czasu na konwersację, ale do Indii się śpieszę”. I tyle go widziałem.

Tekst: dr Jarosław K. Nowakowski

2+