Babskie gadanie
No i poleciała!
Od kilku dni Zośka głowę mi suszy, że czas o sobie pomyśleć, że na wyraj trzeba się wybrać, że wszystkie jej znajome rudzikowe już na trasie, że jej się Morze Śródziemne marzy. Zajęty akcją w obronie Amazonii byłem, każdego wieczoru ze zmęczenia z nóg lecę. Więc zbywałem to babskie gadanie, mimo uszu je puszczałem, coś tylko niewyraźnie, na odczepnego, bąkałem: „że tak, że owszem, że jutro”. No więc wczoraj, jak koło mnie usiadła, w niebo spojrzała i coś tam znowu o wędrówce szczebiotać zaczęła, wiele się nie przejąłem. Zanim mi dziób na pierś opadł, taka mi tylko myśl przez głowę przemknęła: „Kawał baby się z tej mojej Zośki zrobił, kiedy koło mnie na gałązce siadała, to pod ciężarem aż chrupnęło”. I tyle pamiętam.
Rano się budzę, rozglądam, nikogo. Zacząłem się niepokoić, latam, szukam, nie ma. Wtedy zięba, co go złośliwie coelebs (z łaciny, bezżenny, wdowiec) nazywamy, bo go żona dwa tygodnie temu zostawiła, podleciał i się pyta, czego szukam. Więc mówię, że mi się gdzieś żona zapodziała. A on na to: „Drogi Panie, pańska żona wczoraj w nocy na wędrówkę ruszyła. Jak żeś Pan spał”.
To by się nawet zgadzało – myślę sobie. Od dwu tygodni Zośka tłuszcz na wędrówkę odkładała, a ja się, głupi, dziwię, że gałązki pod nią trzeszczą.
Tekst: dr Jarosław K. Nowakowski