Turbulencje umysłowe
No jestem na miejscu. Ostatnie etapy wędrówki chyba były najgorsze… Cel coraz bliżej, ale i zmęczenie coraz większe. Zmęczenie i znużenie, ba nawet znudzenie monotonią – lądowanie, żerowanie, odlot – byle do przodu… i tak w kółko! Mózg, podzielony na pół, jedna półkula dowodzi lotem, żeby druga mogła się zdrzemnąć. Potem zmiana. Miesza się to wszystko w głowie, zlewa w jedno… miejsca, widoki, napotkane ptaki… sen z jawą.
Ale ostatniej nocy było inaczej, wszystko pamiętam dokładnie, obrazy są ostre, wyraźne… Wieczorem wystartowałem i aż dech mi zaparło. Wszędzie w dole światełka, jakby tysiące gwiazdy rozbłysło pode mną… jakby niebo się wywróciło. Jakieś nowe konstelacje… no i te kolory: czerwienie, błękity, żółcie… takich gwiazd jeszcze nie widziałem. Patrzę, podziwiam… Rozglądam się…
Nagle widzę i oczom nie wierzę! Samoloty widziałem, ale czegoś takiego to nigdy! Coś jakby powóz, tylko bez kół zaprzężony w jelenie, albo łosie, ale dziwne jakieś… Dwanaście tych cudaków. A jeden, ten na przedzie, dziwniejszy niż pozostałe, bo nos na czerwono mu się świeci. Podlatuję, mówię dobry wieczór, przedstawiam się, bo jak wiecie dobrze wychowany jestem. A ten jeleń-czy-coś-tam mówi, że owszem dobry i że Rudolf ma na imię i że nie jest jeleniem tylko reniferem, a to podobno kolosalna różnica, bo u jeleni łanie poroży nie noszą a u nich i owszem… To jak u krasnoludzkich kobiet… to znaczy nie to, że rogi mają, tylko brody, jak męskie krasnoludy. Zaciekawił mnie ten fenomen, bo krasnoludy, to tylko w baśniach, a Rudolf wyglądał na prawdziwego. Więc zacząłem wypytywać: a skąd, a jak, a co i do czego? No i Rudolf się rozgadał, że z Laponii, że u Świętego Mikołaja służy za wodę i siano, że film o nim nakręcili, że już dwa razy był mistrzem reniferowych wędrówek … No to ja się pytam o te wędrówki, bo myślałem, że to tylko my latający wędrujemy. A on w śmiech, a potem tłumaczy: renifery, po pierwsze, są bardzo towarzyskie i potrafią wędrować w stadach po 2-3 tysiące sztuk, a po drugie, że w ciągu roku pokonują nawet 5000 kilometrów w te i z powrotem, czyli mniej więcej akurat tyle ile ja przeleciałem w drodze na zimowisko do Hiszpanii plus to, co przelecę wiosną wracając na ukochane Kaszuby. Niesamowite! Aż mnie zatkało ze zdziwienia. Niestety obie półkule mi zatkało na raz, straciłem orientację, wpadliśmy w straszne turbulencje i tak mną telepnęło, że aż… spadłem w stertę suchych liści… poderwałem się natychmiast, podfrunąłem na gałąź, na której siedziałem… siedziałem? Zaraz, czy mi się to tylko śniło?
Tekst: dr Wojciech Nowakowski