Tak mi się śpieszy, że dzisiaj jeszcze przed zachodem słońca wystartowałem. Jestem już nad Czarnogórą, więc prę ku północy, na niskim pułapie. Z mapy wynika, że zaraz przekroczę rzekę Tarę. Rzeczułka niewielka, pewnie nawet nie zauważę. Nagle ziemia pode mną zniknęła, dosłownie jak skrzydłem uciął. Patrzę w dół, ledwie coś tam majaczy, na pułap półtora kilometra musiałem wejść, ni z tego, ni z owego. A przecież wcale się nie wznosiłem! Poczułem lekki zawrót głowy, żołądek mi ścisnęło… ale jazda, jakbym kolejką górską jechał, nic innego, tylko powiew „przyklifowego” prądu wstępującego. Czytałem o tym, ale co innego czytać, a co innego poczuć – piękna sprawa! Tego człowieki niestety nie pojmą, bo to… nieloty. W każdym razie wy, ptaszory, zrozumiecie mój zachwyt. Zwłaszcza bociany.
Dopiero rano, po wylądowaniu, doczytałem, że rzeka Tara, przepływając przez góry, tworzy najgłębszy kanion Europy, miejscami nawet 1300 m, licząc po człowiekowemu.
Tekst: dr Wojciech Nowakowski & dr Jarosław K. Nowakowski
Skoro zostałem „wywołany do tablicy”, to powiem, że owszem, zdarzało się wykorzystywać, ale wolę zwykłe śródlądowe prądy wstępujące, takie od nagrzanej powierzchni ziemi. W tego typu kominach termicznych można osiągnąć prędkość wznoszenia rzędu 3–4 m/s.
Komin ciepłego powietrza nad lądem to NUDA! Rozkładasz skrzydła i możesz iść spać. Remus ma rację – prądy przyklifowe to jest jazda. Te powiewy, te turbulencje, raz w górę, to znowu w dół – jakby się powietrze rozstąpiło. Ja tak mogę godzinami!
Ciekawe, ile dżuli miałby mój ładunek, gdybym narobił na kogoś z wysokości 1300 m? Jak to było, Wróbel? Ek=1/2mv2, jeśli się nie mylę.
Co wam się tak dziś na nauki ścisłe zebrało? Nie poznaję towarzystwa!